wtorek, 27 kwietnia 2010

Farting horse....

Viadrina-miejsce gdzie poważne sprawy erasmusów są ignorowane a meile pozostają bez odpowiedzi...;/ Dzisiaj będąc u naszego koordynatora-Bernarda wzięliśmy learning agreement i trochę popytaliśmy się o różne rzeczy. Przeprosiny, że nie odpisał na 2 e-maile przyjęte, ale co z tego.
Wczoraj było weselej, byliśmy na jeździe konnej na tym ranczo co wcześniej o nim pisałam. Godzinna jazda a ból dupy i nóg na 4 dni u trzech osób. Pojechaliśmy ze Stefanie. Ona miała lekcję po niemiecku a my po polsku. Oni oczywiście dostali kochane i spokojne koniki, ja dostałam oczywiście konika, który kładł po sobie uszy gdy zbliżał się do innych koni (dla niewtajemniczonych: jeśli koń władzie uszy lepiej zwiewać gdzie pieprz rośnie-jest wkurzony, przestraszony i gotowy wierzgać), do tego raz mi wierzgnął, a gdy wrzucałam mu drugi bieg (kłus) zaczynał pierdzieć (może to taki napęd był), w każdym razie to nie koniec....konik miał uczulenie na kurz więc cały czas sobie kaszlał. Bosko po prostu. Dzisiaj jak już wspomniałam wszystko mnie boli, pomimo rozciągania....Michał chce jechać jeszcze raz....ehhh jak ja kiedyś kochałam konie...co się ze mną stało?


Śmieszny filmik odnośnie tematu:) :
http://en.kendincos.net/video-dthjhtf-funny-farting-horse.html


piątek, 23 kwietnia 2010

Pl kontra D

Co do wczorajszych urzędów, to bardzo irytujący jest fakt, iż żeby zdobyć zameldowanie trzeba przyjść z niemieckojęzycznym tłumaczem, ponieważ tam rozmawia się tylko po niemiecku. Totalny bezsens zwłaszcza, że w mieście jest Uniwersytet zwany Europejskim (który-swoją drogą-także nie jest dostosowany do zagranicznych realiów). Musieliśmy wypełnić tak niewiele na kartce A4 a musieliśmy ciągnąć ze sobą tutorkę. Oczywiście przy wypełnianiu i podczas czekania w kolejce wywiązała się między nami dyskusja, że to w końcu jest urzad, który bardzo często obsługuje petentów z innych krajów, nie znających języka niemieckiego, że tak trudno jest przetłumaczyć kilka nazw albo chociaż wywiesić gdzieś na ścianie ogólnodostępny wzór wypełniania wniosku chociaż z tłumaczeniem angielskim. Tak jest tam od kilku lat, każdy erasmus musi przez to przejść. A co najlepsze, jeśli się z tym spóźni (nie ważne czy z lenistwa, nieobeznania, czy nie znalezieniu na czas osoby, która rozumie j. niemiecki) musi zapłacić karę, My co prawda załatwiliśy to po 15 dniach od podpisania umowy z akademikiem (bo na nią patrzą) i nie dostaliśmy kary, ale podobno zdarza się.

W sam raz do tematu i do porównania trafił się dzisiaj Michałowi newsletter z "Gazety Wyborczej" :







 W Polsce mówi się po polsku. Chcesz załatwić swoje sprawy, przyjdź z tłumaczem - taka polityka obowiązuje w punkcie obsługi mieszkańców na stacji metra Centrum. A mieści się tam m.in. oddział Wydziału ds. Cudzoziemców.

Aby nikt nie miał wątpliwości, urzędnicy na drzwiach powiesili kartkę: "We wish to inform you that Polish language is an offcial language at the municipal government office. Person, who do not speak Polish, should come here with the interpreter". Czyli: "Pragniemy poinformować, że język polski jest oficjalnym językiem w jednostkach urzędu miejskiego. Każdy, kto nie mówi po polsku, powinien przychodzić tutaj z tłumaczem".

Cudzoziemiec nie jest w tym miejscu rzadkością. Oprócz zwykłych spraw urzędowych - zbycie pojazdu, zameldowanie, aktualizacja NIP-3 itp. - od 2008 r. załatwia się tam sprawy obcokrajowców. Po to, by rozładować kolejki w Wydziale ds. Cudzoziemców przy Długiej. Można złożyć wnioski o udzielenie zezwolenia na zamieszkanie na czas oznaczony, osiedlenie się, pobyt rezydenta długoterminowego Wspólnot Europejskich. Informuje o tym duży plakat na szybie. Oczywiście jest w języku polskim, bo wiadomo - w Polsce czyta się po polsku.
 

Niezrażony urzędniczym pouczeniem zagajam: - Do you speak english here? ("Czy mówicie tutaj po angielsku?").

W środku dwie urzędniczki, dwie petentki i ochroniarz. - No! ("Nie") - rzuca jedna z urzędniczek ok. trzydziestki.

Nie odpuszczam i dopytuję po angielsku: - Czy to jest oddział Urzędu ds. Cudzoziemców?

- Chyba panu nie pomogę - odpowiada po polsku pani za biurkiem. - Trzeba zabrać ze sobą kogoś do tłumaczenia.

Włącza się jedna z petentek. Tłumaczy to, co powiedziała urzędniczka.

Ja: - Chcę wypełnić druk na pobyt długoterminowy.

Petentka tłumaczy.

Urzędniczka: - Są tam na stojakach. Ale to nic nie da, bo trzeba je wypełnić po polsku.

Tłumaczenie.

Petentka wstaje, podaje mi wniosek. Okazuje się, że są po polsku, angielsku, francusku.

Urzędniczka zza biurka: - Trzeba pracować pięć lat w Polsce legalnie, żeby starać się o rezydenta długoterminowego.

Tłumaczenie.

Pytam, czy wziąłem właściwy druk.

Urzędniczka: - Jak pan pracował pięć lat w Polsce, to chyba dobry.

Tomasz Andryszczyk, rzecznik ratusza, nie mógł uwierzyć, że na stacji Centrum wisi tak osobliwa kartka. Aż wysłał pracownika, żeby to sprawdził: - Rzeczywiście, wisi - mówi. - Powinna zniknąć natychmiast! W ciągu kilku tygodni zostanie tam zapewniona obsługa w języku angielskim, przynajmniej w stopniu komunikatywnym.
 
 

Właśnie.....we Frankfurcie-nie dość, że Uczelnia zwana Europejską ma napisane wzystko(włącznie z 50% wysyłanych informacji do erasmusów oraz wyborem większości przedmiotów) po niemiecku, to do tego urząd gdzie wszyscy erasmusi (w tym roku jest ich około 300) muszą!! załatwić pobyt ma pracowników, którzy nie znają innego języka poza swoim rodzimym. W tym momencie jestem dumna z mojego kraju. Przynajmniej tam od razu zostaje to załatwione. A we Frankfurcie....RATUSZ miasta-nie wierzę, że nie było tam kontroli i nikt nie wie w jakim języku można się tam dogadać. I nic nie zamierzają z tym zrobić.

Taka ciekawostka: Urząd w owym Ratuszu, w którym załatwia się zameldowanie nazywa się Bürgerbüro, gdzie Bürger-oznacza obywatel. Ja już nigdy nie pójdę do niemieckiego MCDonalda....

A propo tego artykułu wywiązała się internetowa dyskusja, otóż ktoś stwierdził, że w urzędzie napisano tę kartkę niepoprawnie gramatycznie bo powinno być np. zamiast person-people. W urzędzie jak w urzędzie, powinno być napisane gramatycznie, chociaż jakie kompetencje takie pismo....ale co powiedzie na to?:) :
 Taki parkometr jest na każdej ulicy Frankfurtu. Niby tak blisko Polski a nikt nie jest kompetentny, żeby to przetłumaczyć poprawnie....albo to ta niemiecka zawiziętość. Jak widać wszystko wolą zrobić sami i po swojemu....z marnym skutkiem...

Aaaa i jakże mogłabym ominąć raj, który dzisiaj znaleźliśmy rozwożąc oferty. Otóż proszę Państwa. Drzecin. Piękna ale to piękna stadnina koni. Z domkami wypoczynkowymi ooooolbrzymim stawem, plażą, siatkówką, paintball'em, restauracją itp. W życiu nie widziałam tak dobrze rozwiniętego miejsca z tak przedsiębiorczymi ludźmi. Mają tam około 50 koni! Dodam, że to po polskiej stronie granicy:)
Załączam stronkę. Chciałabym tam kiedyś spędzić kilka dni. CUDO!
http://www.ranchodrzecin.pl/

czwartek, 22 kwietnia 2010

Meldunek

No i meldunek załatwiony. Byliśmy w urzędzie z tutorem. Dzisiaj wolne:) Choroba przechodzi na Michała:(

Wybaczcie ale nie mogę się powstrzymać:D


 Skoro dzisiaj dodaję trochę śmieszności, to nie mogę także się oprzec by w końcu zamieścić to:

 Z pozdrowieniami dla Jeżyka!:)



środa, 21 kwietnia 2010

FACEPALM;/

Na uczelni dowiedziałam się od koleżanek z mojego wydziału z Politechniki Warszawskiej, że trzeba wybrać ilość przedmiotów jaką powinno się zaliczyć na uczelni macierzystej. W naszym przypadku podobno 6, przy czym zajęcia zapoznawcze erasmusów można podobno wpisać jako przedmiot. Nasz koordynator z PW powiedział, że nie jest pewien czy można, dziekan nie odpisuje a pani zajmująca się sprawami erasmusów nie umie nam pomóc. Nikt ani nie umie nam powiedzieć o tych 3 ECTS, ani czy wybraliśmy dobre przedmioty. Został awaryjny e-mail do pani Jadzi z dziekanatu. Dała go nam w razie problemów. Dzisiaj skorzytałam.;/
Motto dzisiejszego dnia....."Nie ufaj nikomu, zawsze sprawdzaj i rób wszystko na własną rękę" ehhh żałosne....
Nic tylko FACEPALM (double)
Przez pustynię zasuwa kangur. Zatrzymuje się. Z torby wysuwa się głowa pingwina. Pingwin rozgląda się i puszcza pawia. W tym samym czasie na biegunie północnym mały kangur tupie z zimna i przeklina:
- Pier*olona wymiana studentów!

Turecki wieczór

Jak wczoraj wieczorem w barze przy piwku przewidywałam....dzisiaj jestem chora. Niemalże cały dzień spędziłam w łóżku. Mój kochany Michaś na szczęście pojechał po lekarstwa dla mnie i teraz mam się chociaż czym faszerować:P Ogólnie mówiąc dzisiaj na zajęciach prawie zasnęłam....wystarczyło, że facet zaczął gadać o historii -to działa na mnie jak lek nasenny. Chcesz mnie uśpić? zacznij opowiadać mi historyczne fakty zmulonym głosem. Działa!


Tak..... właśnie trwa sobie od 3 godzin Turkey Evening, prawie że pod moim oknem. Ledwo do niego doszło. Przyszły czarne chmury i zaczęło podać, ale jakoś im się udało. Ja siedzę sobie chora w łóżku i nawet nie mogę spróbować zapowiadanego przez Utku ich specjału z Turcji- RAKI-to jakiś alkohol. Michał zszedł do nich raz na chwilę. Podobno impreza opiera się na sprzedaży specjałów. 1 EUR piwo i 3 EUR jakieś jedzonko z grilla i RAKI. W sumie to sie im nie dziwię, jest tam baardzo dużo osób, szkoda, żeby mieli dla wszystkich kupować i za darmo częstować. Ludzie tutaj są tak wygłodniali na imprezy, jakby nigdy na żadnej nie byli. Nie pamietam, żeby był ostatnio jakiś dzień bez imprezy. Wczoraj był, dzisiaj jest, jutro będzie.... to pewnie pojutrze też coś wykombinują. Codzinnie, a raczej conocnie jest głośno. Mam pokój od strony parkingu gdzie zazwyczaj są imprezy;/ Bez stoperów do uszu czasami się nie da obyć. Nie umiem zasnąć w każdych warunkach-jak Michał.
Po obejrzeniu dwóch odcinków Hausa i wzięciu z niego przykładu-nafaszerowaniu się lekami- siedzę i czytam e-booka na przemian pisząc bloga. A Michał....znowu wyruszył na podbój imprezy.... ehhh jak ja żałuję, że mnie tam nie ma:(mam nadzieję, że potem mi wszystko opowie...

PS. Takie nasze spostrzeżenie: Uniwersytet Europejski Viadrina. Jak sama nazwa wskazuje-EUROPEJSKI. Czyli przyjeżdżają tu studiować ludzie z różnych państw. Co za tym idzie-mówią różnymi językami. To dlaczego w takim razie Europejska uczelnia ma napisane wszystko jedynie w jężyku niemieckim? Począwszy od znaków takich jak schody ewakuacyjne, taras widokowy, toalety-po opisy co w jakim pokoju się znajduje i co można załatwić-aż do informacj dla erasmusów;/ Oni chyba zakładają, że erasmusi są niemcami-co jest raczej niemożliwe albo, że wszyscy szprechają. Niestety prawdziwe realia mówią co innego.
Colegium Pollonicum w Słubicach(które jest częścią UEV) ma wszystko napisane w 3 językach-polskim, niemieckim i angielskim. I weź tu człowieku bądź mądry.

Przyznam szczerze tęsknię za klimatem w Polsce, w Warszawie, ale nie wiem już teraz, że będzie to dla mnie dziwne-dogadywać się ze wszystkimi po polsku, bez żadnych trudności...no chyba, że trafię na panie z administracji:P

sobota, 17 kwietnia 2010

car

Dzisiaj trochę aktywniejszy dzień. Posprzątaliśmy samochód i ugotowaliśy obiadek. Nasze piewsze pulpety:P
Takie zwykłe proste, polecam. Podaję przepis.

Pulpety z w sosie pomidorowym:
Składniki:
- mięso mielone (wg uznania) (1/2 - 1 kg)
- bułka tarta albo kasza manna (2-6 łyżek surowa)
- cebula pokrojona w kostkę (surowa, nie podsmażamy jej)
- jajko (1-2 szt. - surowe)
- sól i pieprz (ew. inne przyprawy wg. uznania)
- przecier pomidorowy
- mąka do obtoczenia pulpetów
- marchew (1-2) starta na tarce o dużych oczkach (oczywiście surowa)
- Wody- tyle, żeby zakryła pulpety.

Przygotowanie:
Mięso wymieszać z cebulą, kaszą manną/bułką tartą i jajkiem.
Przyprawić do smaku. Formować kulki, obtoczyć w mące. W
garnku zagotować wodę, dodać marchew, pulpety wrzucać
partiami, gotować 15 - 25 min. Po zagotowaniu ostatnich
dodać przecier i ew. przyprawić sos do smaku i jeśli trzeba
zagęścić mąką. Gotowe. Podawać z ziemniakami posypanymi
koperkiem. Smacznego.

piątek, 16 kwietnia 2010

Ziew













Hmm muszę przyznać- ostatnio zaniedbuję bloga, jakoś nie chce mi się pisać....jakoś tak deszczowo, pochmurno i śpiąco.


Co do spraw erasmusowskich-odebrałam legitymację. Muszę jeszcze załatwić sobie pobyt czasowy....ale tak mi się nie chce....nic mi się nie chce....nie ma słoneczka, leżę jak tak żabka po prawej stronie. Ogólnie sprawa wygląda tak, że rozsiedliśmy się z nudów przed komputerami i gramy w jakieś durne gierki na facebooku, gotujemy obiady, robimy śniadania, kolacje. Ułożyliśmy plan zajęć. Poniedziałki i piątki mamy wolne, a od wtorku do czwartku mamy po jednych zajęciach dziennie. Tu jest zupełnie inny system. Tzn inny niż na naszej administracji w Warszawie, bo z tego co wiem na innych kierunkach jest podobnie. Tu nie masz gotowego planu, tu plan układasz sobie sam. Musisz tak ułożyć, żeby mieć szansę uzyskać na koniec 30 ECTS. Co akurat na naszym wydziale jest kosmosem. Nie mamy czegoś takiego. Do tego jeszcze możesz tak jakby studiować dziennie i zaocznie(ale też nie do końca), ponieważ możesz wybrać sobie seminaria-na które chodzi się normalnie w tygodniu, oraz bloki-na które chodzi się zazwyczaj na cały dzień lub kilka godzin w dni tygodnia i soboty.

Jak do tej pory byliśmy na 3 zajęciach. Jeżeli to ma kiedyś komuś pomóc to wybraliśmy następujące przedmioty:
Seminaria:
Jarosław Jańczak-Regional and European Integration in Northern Europe,
Marcin Poprawski-Creativity in Management,
Marcin Poprawski-Cultural Branding,
Bloki:
Tyszka- Performing Arts and Spectacles in Contemporary Multicultural World
Radkiewicz- Transgressive Identity and gender in contemporary cinema

Zaliczenia wyglądają następująco:
Jańczak-referat (do 30 min.)+essey(w zależności od ilości stron-liczba punktów ECTS 3/6/9)
Poprawski-Cultural Branding-króciutki referat(max. 15 min.) lub essay(----||---)

Bloki się jeszcze nie rozpoczęły, a Marcin Poprawski na Creativity in Management jeszcze nie podał zasad zaliczenia.

Byliśmy wczoraj na urodzinach koleżanki dwie klatki obok. Robiła je w segmencie i zapraszała każdego, można było wziąć swoich znajomych. Zapoznaliśmy kilku fajnych ludzi. Większość co prawda nie grzeszyła inteligencją-myślała o dupach i dobrym piwie-jak to jeden ujął. Poznaliśmy za to bardzo fajnego Niemca-żyda. Strasznie sympatyczny facet. Było baaaardzo dużo Polaków, więc pół imprezy była przegadana po polsku.  Nie byliśmy tam za długo bo było strasznie tłoczno. Nie jestem w stanie określić ilu było ludzi ale można było tylko stać w miejscu, a droga do WC trwała dobre 1,5 minuty (3 metry odległości). Na początku ktoś zaczął się bić, bo przeszkadzało mu, że ktoś ciągle zapala światło (prawdopodobnie przez przypadek). Wyszliśmy po pierwszej. Nie było sensu rozmowy-bo trzeba było krzyczeć. Potańczyć też nie bardzo- bo żałoba narodowa. Michałowi się podobało, w tym tłoku czuł się niczym na koncercie. Co z tego, że jak on mówi to go słychać, bo ma gruby głos, a ja czasami nawet jak krzyczę to mnie nie nikt nie słyszy;/ Tak....więc jemu się podobało....a ja jak zaczęli palić w segmencie (bo biedactwa nie wiedzieli, że jest specjalnie wyznaczone miejsce na korytarzu) to jak najszybciej chciałam uciec.


Dzisiaj rozpoczęłam naukę niemieckiego on-line. Kupiłam kiedyś mamie książkę z CD do nauki angielskiego i w niej była kartka z kodem na półroczne korzystanie z serwisu. Można przez ten czas co prawda korzystać jedynie z jednego stopnia zaawansowania i jednego języka, ale są też darmowe kursy (nie wiem jeszcze jak one wyglądają), polecam....może warto: http://www.supermemo.net.pl/

To do poczytania-pewnie następnym razem-gdy mnie wena dopadnie

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

sick!

Zapomniałam wczoraj dopisać moich przemyśleń o Berlinie. Otóż z tego co widziałam to Warszawa jest piękniejszym miastem. Zawsze zastanawiałam się dlczego ludzie tak bardzo chcą zobaczyć naszą stolicę. Nie sądziłam, że w inych nie ma za bardzo co oglądać. Mają stare niczym-rzymskie budowle, ale nie mają czegoś takiego jak Stare Miasto, Nowy Świat, Parku Łazienkowskiego itp. Nie mają ciekawych tętniących życiem miejsc turystycznych. Tak mi się przynajmniej wydaje, chociaż Ebru powiedziała mi co innego i stwierdziła, że następnym razem pojedzie z nami i nam pokaże, bo wiele razy tam była. Dosyć mało ludzi było w Berlinie jak na stwierdzenie naszej tutorki;"wzyscy jeżdżą na weekend do Berlina". Niedziela-też weekend. A co najlepsze;/ dzięki temu, że nie było pogody do zwiedzania, było zimno pochmurno i czasami kropiło, ja się przyznaję nie dosuszyłam włosów;/ teraz choruję. Dobrze, że Michał nie czyta tego bloga, bo by mi się oberwało za te włosy;) No i nasza podróż skończyła się tym, że dziś cały dzień śpię, nie mam siły i boli mnie głowa, czuję się jakby mnie powoli zaczynała grypa rozkładać......a jutro pierwzy dzień zajęć.....
 Pech chciał......zobaczył...

Stacja Berlin

Wczoraj (niedziela) o 8.30 rano zrealizowaliśmy pomysł Stefani-pojechaliśmy do Berlina. Pogoda była niezbyt dobra na zwiedzanie. Zachmurzone niebo oraz troszeczkę deszczowo. Wzięliśmy ze sobą Pynar. Mam trochę zdjęć z wycieczki, które zamieszczam na Pisaca Web Album-jak zawsze także na dole. Ogólnie nie mogliśmy nigdzie wejść, raz że z powodu kolejek a dwa, że z powodu pieniędzy. Zwiedzanie od 7-10 EUR. Ulgowy poniżej 16 roku życia. Ale był jeden budynek który naprawdę mnie zaskoczył. Jest to jeden z tych starych niemieckich zaniedbanych budowli. Całe wnętrze w grafitti, pobite szyby itp. Stare ciemne schody z 5 pięter, a w środku muzeum, klub,sklep-z super plakatami, itp. Co do sklepu to w życiu czegoś takiego nie widziałam ani o niczym takim nie śniłam. Wycinki z gazet, pocztówki z Berlina, kolaże, czyli wszelakie plakaty gdzie np zamiast głów chłopaków pijących piwo przed telewizorem doczepione są psie głowy. Stary czarno-biały obraz jak żołnierz chowa się za murem, a przed murem dwie kopulujące biedronki. Lub plakat podzielony na pół i po jednej stronie złożone wycinki ze zdjęć i gazet starego Berlina, a po drugiej stronie nowego-nowy samochód i stary trabant a na jezdni dwie kopulujące zebry. Stwierdziłam, że to jest powód dla którego nie ma zebra-crossing we Frankfurcie-prawdopodobnie zebry są zajęte:D Ale nikt nie pokona zakonnicy(zobaczcie na zdjęciach) :D
Po wyjściu z budynku na podwórko widzimy walec drogowy, idąc dalej mamy bar i kuźnię z wystawą, na podwórku stoją dzieła. A cóż to jest? Zwierzęta, ławki stoliki, huśtawki ze spawanego metalu. Po prostu piękne. Wszystko na sprzedaż. Najbardziej podobał mi się obraz, gdzie w ramy włożona była płaska blacha a do niej przyczepiony był aligator ze spawanych części metalu-nie starczyło mi już na to baterii w aparacie:(
Najlepsze jest to, że ten stary budynek jest ogólnodostępny, nie jest zamykany-podobno.
Wróciwszy z Berlina zostawiliśmy po drodze na przystanku Pynar, która była tak szczęśliwa i wzruszona, że wyprzytulała i wycałowała nas na pożegnanie:) Baro miło nam się zrobiło:). Poszliśmy na piechotę do domu-ok 4-5 km. Dbając o to, żeby mieć...jak to Stefani ujęła:" nice ass". Potem obejrzeliśmy we troje jakiś horror. Brrr czas iść spać.

sobota, 10 kwietnia 2010

Żałoba Narodowa

 
No cóż..... ładnie zaczęliśmy dzień. Katastrofa samolotu lecącego do Katynia. Podobno 132 osoby nie żyją w tym Lech i Maria Kaczyńscy i ważne osobistości w Rządzie Polskim. Samolot rozbił się przy lądowaniu. Była duża mgła. Podobno zahaczył o drzewo. [*]

piątek, 9 kwietnia 2010

Psychologia i kryzys?

Wczoraj na 9.00 poszliśmy na rozmowę i porady dotyczące wyboru przedmiotów na Kulturoznastwie. Nasz koordynator i kilka innych osób mówiąc po angielsku i niemiecku wytłumaczyli nam co i jak. Dziś dostałam slajd. Plus dla nich za szybką reakcję.

Następnie poszliśmy na zajęcia: interkultural workshop, czyli zajęcia psychologiczne mające pomóc nam w zadomiowieniu się w kraju, zrozumieniu niemóców oraz erasmusów oraz przetrwanie...
Kristin-nasza prowadząca jest niemką i strasznie przemiłą osobą i dodam, że bardzo ładną jak na ten "haloween" (sorry;/). Spotkałam w niemczech 2 ładne niemki. Moją współlokatorkę i właśnie ją.

Narazie na tym poprzestała. Wracając do tematu- najbardziej po tych zajęciach wryły mi się w pamięć dwie rzeczy.

Pierwsza-Kristin pokazała nam górę lodową, dotyczącą kulturowości człowieka, gdzie na górze-ponad wodą zapisane jest to co można poznać na pierwszy rzut oka lub po paru (nawet) miesiącach poznania, np. wygląd, mowa ciała, ubiór, ogólne zachowanie, ogólne cechy charakteru, co lubi a co nie,  podejście do życia itp.

Następnie na dole były cechy których nie da się od razu poznać np: sposób traktowania rodziny, przekonania, wiara, przekonania, sposób wychowywania dzieci itp,



Następnie wyświetliła krzywą gdzie na początku-na górze było uczucie euforii, ciekawość świata, chęć poznania innych, poźniej to powoli spadało aż dochodziło do zwykłego stanu zadowowolenia a następnie- na samym dole-do kryzysu. Prosiła wtedy by sie nie załamywać, nie wyjeżdżać do domu i w razie czego przyjść do niej pogadać. Następnie następuje uspokojenie, potem wyjazd do domu i euforia w domu-gdy każdemu możemy opowiedziec o swoich doświadczeniach-potem jest kryzys po powrocie z domu a potem w miare ok i euforia-sądzę, że chodziło już tu o wyjazd:P

W sumie muszę bez bicia przyznać, że dziś przeżyłam kryzys. Nie trwał zbyt długo, po prostu leżałam do 16.00 w łóżku, bo pokłóciłam się ze swoim męczyzną. Ale już w porządku i tak dziwne, że do to pierwszy raz od przyjazdu. Czemu się tak czułam? Myślę, że to dlatego, że Michał tak dobrze mówi po angielsku. Nie dorastam mu do pięt. Boję się, że sobie nie poradzę. On potrafi gadać bez przerwy i bez zająknięcia się a ja nie zawsze nawet wiem co powiedzieć i jak dobrać słowa;/ Poza tym robię błędy:( rozumiem wszystko ale jakoś czuję, że mi nie idzie:( dobra koniec użalania się nad sobą......

I tak dzisiajszy dzień jest wolny jedynie zakupy i pewnie siedzenie do późna w nocy-bo przecież wstałam o 16.00. A obiadu....dziś nie będzie:P

środa, 7 kwietnia 2010

Spotkanie organizacyjne

Dzisiaj o 13.00 odbyło się spotkanie organizacyjne. Powiedzieli kilka ciekawych i kilka znanych rzeczy. Ogółem-1,5h. Moim zdaniem byli źle przygotowani. O ile na Politechnice Warszawskiej zdarza się pomyłka typu seminarium-obieralny w tym samym czasie....dobra to są szczegóły, można przeoczyć. Ale nie rozumiem jak można pomylić się w głównych zajęciach dla erasmusów. Jest ich jedynie 5 i to dla wszystkich razem. Otóż nie mogę jutro iść na wszystkie spotkania polegające na przedstawieniu poszczególnych kierunków studiów, na które możemy się zapisać, ponieważ mam w tym samym czasie interkultural workshop;/ Dodam, że trzeba być w 5 miejscach żeby zdobyć 3 ECTS. ;/ Mogę iść jedynie na pierwsze spotkanie od 9.00-10.00  dotyczące KUVI-czyli kulturoznastwa. Mam nadzieję, że to wystarczy. To jest także kierunek na który chcę iść-o tyle dobrze. Ale nie rozumiem takiej dezorganizacji.

Także nie rozumiem kobiety, która załatwiała nam ubezpieczenie-napisała jakąś kartkę, okazało się, że nie może nam dać do niej jakiegoś numeru bo musi go wygenerować na komputerze. Wezwała nas na dzisiaj. Dzisiaj powiedziała, że jutro....;/ Dobrze, że spotkaliśmy dziewczyny z naszego wydziału na PW one nam powiedziały, że siedzi przy informacji pan, który to teraz załatwia. Dostaliśmy od niego zupełnie inne kartki. Nie wiemy do tej pory o co chodziło tamtej pani....co prawda znała 10 słów po angielsku ale nie zmienia to faktu, że nie wiedziała co robi.

Później chcieliśmy się zapisać na język niemiecki bo jest darmowy. Długo zastanawialiśmy się czy jest sens. Ponieważ na magisterce język i tak już się nam nie doliczy do ECTS. To miało być tylko dla naszej satysfakcji, ale czy będzie na to czas? Dopiero kiedy od Pinar dowiedzieliśmy się, że niemiecki jest prowadzony po niemiecku i że trzeba kupić książkę i ćwiczenia (najlepiej by było-nie wyobrażam sobie nauki bez tego) za 120 zł to stwierdziliśmy, że nie będziemy się w to bawili.

Obecnie mamy zabawę: jakie przedmioty mamy wybrać-jutro jest spotkanie na ten temat. Jutro cały dzień w szkole;/;/;/;/ od 9.00-17.00 spotkania organizacyjne-po raz n-ty...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Niemcy

Dzisiaj był dzień załatwiania spraw-całej tej biurokracji-nasza tutorka nie mogła nam pomóc. Załatwiamy z Michałem wszystko sami i muszę przyznać, że jesteśmy z siebie dumni:) Tutorka nastraszyła nas, że nikt nie mówi po angielsku (w studentenwerk i w AM) tak naprawdę najgorzej po angielsku było się dogadać w informacji w AM  [chociaż to zależy od dziewczyn, które akurat tego dnia są w pracy] i przy karcie EKUZ ale to też nie stanowiło dla nas żadnego problemu. Wspominałam już, że nie znamy niemieckiego? Michał coś tam umie, np. dzisiaj powiedział po niemiecku:"Nic nie rozumiem po niemiecku" :) ah duma mnie rozpiera, że mam takiego zaradnego faceta :D :D :D. Ogólnie nawet z housemasterem dało się dogadać-trochę po angielsku,a  trochę body language:) Ale się da.

Z naszymi znajomymi z Polski, którzy przybyli dziś do Frankfurtu, wyruszyliśmy na zakupy......znowu zakupy. Michał wszystko przejada:)2 albo 3 razy tyle co ja.

Wróciwszy do akademika znaleźliśmy na parkingu pendrive. Zajrzeliśmy do środka, żeby sprawdzić czy może są jakieś dokumenty określające właściciela. Oczywiście były. Znamy jego dwa imiona, nazwisko i wiele innych rzeczy(także zdjęcia z imprez, których nie będę komentowała bo się wstydzę.....:> ). Umieściłam na formach Viadriny wiadomość, że ktoś zgubił pendrive i prawdopodobnie był to.... Jak narazie zero odezwu.

Wieczorem był BARHOPPING -czyli po kolejce w kilku barach. Spotkaliśmy się na przystanku tramwajowym przed akademikiem. Wszyscy pojechali tramwajem-a my z okazji, że mamy samochód a biletu nadal nie -ruszyliśmy za nimi w pościg. W pierwszym barze wszyscy zebrani siedzieli przy jednym stoliku i popijali piwko (które szczerze mówiąc smakowało jak podpiwek), później doszło więcej osób....i jeszcze więcej....i jeszcze więcej......było ich wszystkich około 40-50. Do następnego baru prowadziła nas czyjaś tutorka-bardzo sympatyczna dziewczyna Anya. Uciekła do domu po trzecim barze. Kiedy nam się znudziło siedzenie w tym samym miejscu-gdzie przyszliśmy tylko w kilka osób, a za 30 minut za nami cały tłum- i gdy Mike skończył rozmawiać z Oleńką;) stwierdziłyśmy, że raczej pójdziemy już do domu ale Mike stwierdził, że idziemy jeszcze do baru.....oki.....zaczęliśmy iść-sądziliśmy, że skoro przyszliśmy sami to i odejdziemy sami-jedynie w kilka osób- a tu taka niespodzianka-ruszyło za nami całe 50 osób.....tutora nie ma a Mike stał się przewodnikiem:) nawet niemieckie dresy bały się na nas spojrzeć, w sumie nie wiedzieliśmy dokładnie gdzie idziemy, wiedzieliśmy tylko w którą stronę i że kolejny bar jest  gdzieś niedaleko i nazywa się Movie. Chcieliśmy uciec, schować się gdzieś w krzakach itp. ale nie wyszło...:) okazało się także po chwili, że przeszliśmy o jedną uliczkę za daleko i zaczęliśmy zawracać grupę, nie wszyscy albo zrozumieli albo nie wszyscy mieli te same plany-w każdym razie zgubiliśmy połowę z erasmusów-w tym naszą koleżankę z segmentu którą tam zaprosiliśmy. Gdzieś tam nadal z nimi chodziła.:) Okazało się, że poszli do innego baru.Pinar odwieźliśmy spokojnie do domu-chciała wracać na piechotę w środku nocy i trochę zajęło nam wyperswadowanie jej tego pomysłu ale jakoś się udało.

Ogólnie Mike przy stole był w centrum zainteresowania, cały czas opowiadał a wszyscy go słuchali. :) Nooo dał czasami coś dziewczynom powiedzieć, ale nie zawsze i nie za długo:P Cały Czechu:) Ogólnie został okrzyknięty przewodnikiem -guaiderem itp:)

Ok. Jutro pierwszy dzień szkoły. Przyznam, że się rozleniwiłam i  nie chce mi się tam iść, ale damy radę, Dzisiaj zwiedziliśmy uniwersytet od środka i już mniej więcej wiemy co i jak.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Ciepła noc

Wkurzona i przemarznięta odkryłam, że grzeją grzejniki w akademiku....a nawet nie da się ich odkręcić do końca bo jest tak gorąco. Cztery dni marznięcia przez własną głupotę-a co najlepsze mam pokój od północy gdzie Słońce nie dociera. Rano nastąpiła wielka frustracja-co mamy robić? jutro kończą się święta, a naszego tutora nie będzie....koleżanki z segmentu trochę nam doradziły i wiemy już, że pierwszy tydzień jest tygodniem orientacyjnym idziemy dopiero 7 kwietnia od 13.00 do 15.00 jest the introduction meeting w Auditorium Maximum (AM) 03 i następnego dnia już spotkania dla poszczególnych kierunków.

Co do porzuconych budynków.....Ebru opowiadała nam dzisiaj, że możemy także znaleźć dużo takich w samym Berlinie.

Dziś będzie prawdopodobnie dzień siedzenia w domu....jak na Lany Poniedziałek przystało zaraz będzie porządna burza, współczuję tym co dziś przyjeżdżają do Frankfurtu z bagażami:) a jeszcze bardziej tym co właśnie robią grilla na parkingu:D

Podobno jest tutaj niedaleko jezioro Helena i zwierzyniec, trzeba to zwiedzić...:)

Co do Świąt:) : 

niedziela, 4 kwietnia 2010

Haloween:)

Rankiem wprowadziła się do mnie do segmentu nowa koleżanka. Turczynka-Ebru, zapoznaliśmy ją od razu z Pinar. Czujemy, że zrobiliśmy coś bardzo dobrego:) Tylko okazało się, że Pinar będzie mieszkała w innym akademiku:( chyba, że uda się coś zmienić...
Mój kochany sadysta zabrał mnie na spacerek....taki krótki 8,5 kilometrowy ;/ przysięgam kiedyś go uduszę! ale chociaż zdjęcia mam(co załączam na dole). Sfotografowaliśmy trochę baraków. Przy okazji znaleźliśmy od groma innych opuszczonych i zapuszczonych budynków.
















Miasto z jednej strony umiera- umiera miasto zbudowane przed laty a buduje się miasto młodszego pokolenia. Widać szalony kontrast między starą cegłą a nowymi budynkami. Zdarza się, że nowy budynek jest dobudowany do starej konstrukcji (albo stary budynek jest na górnej części nowego). [Zdjęcie powyżej]


Fenomenem w ogóle jest budynek: zwykły domek+ szklane pawilony:)












Zaskakującą rzeczą jest brak pasów na ulicy oraz wyłączanie świateł na ulicach. Także nawet te linie nie są przestrzegane. Niemcy przechodzą niemalże w każdym punkcie ulicy a jeżdżący samochodem nikogo z pieszych nie puszczają przodem. Przejście wygląda mniej więcej tak:



Resztę zdjęć opiszę już w galerii.

Mieliśmy także śmieszny przystanek w BurderKing-u na stacji PKP. Chcieliśmy skorzystać z WC. Jak tu się dogadać z niemiecką obsługą, że chcemy skorzystać z WC a on jest zamknięty. :D Michał po angielsku i body languag'em dogadał się. Mieli WC-ecik otwierany elektronicznie przez przyciśnięcie guzika przez obsługę.....Kolejną niemiecką angielszczyzną mój mężczyzna zamówił :"zwei cheeseburger" :D. Popisał się szprechaniem, ja oczywiście padłam na kolana i biłam mu pokłony :D Aufiderzein i poszliśmy. Do akademika dosłownie mnie ciągnął, zanim doszliśmy do August Bebel Strasse 41 myślałam, że umrę;/ nogi się za mną dosłownie ciągnęły;/ dodam, że jest trochę górski klimat:P ulice są strasznie pod górkę....dosyć wysoko i ciężko się idzie, nie wiem dlaczego dałam się namówić na spacer do Słubic...po drodze zwiedzając wszystko co się da.  Załączam jeszcze jedno zdjęcie baraków, a resztę w galerii no i to by było tyle na dzisiaj.
Oglądaliście film " am legend"? Wyobraźcie sobie, że znajdujecie się tu po zmierzchu. My byliśmy tam po raz pierwszy gdy zapadł zmierzch...brrrrr....

Co do tytułu dzisiejszego posta....Haloween...zdawałoby się, że ludzie w Niemczech obchodzą je codziennie.....[I didn't say this :>]

Do następnego razu!

sobota, 3 kwietnia 2010

Laydybug i kabelek do internetu

Hmmm muszę przyznać, że dzisiaj był wesoły dzionek. Po 13.30 byliśmy już po zakupach, oczywiście po polskiej stronie Odry w Biedronce(zwanej na erasmusie : Ladybird lub Ladybug :P)i w Jysk-u. Doradzaliśmy Pinar co do kupna pościeli i poduszki:) Po prostu porywające. Troszkę wcześniej nasza koleżanka z Turcji mogła poznać Polaków z bardzo dobrej strony. Otóż potrzebowaliśmy dwóch kabli do internetu. Dla mnie i Pinar. Poszliśmy do niewielkiego sklepiku ze sprzętem komputerowym, sprzedający tam pan po prostu rozłożył nas na łopatki ze śmiechu:)Gdy zapytaliśmy czy ma to czego potrzebujemy stwierdził:"mam baardzo ładne kable, zwłaszcza czerwony-ten jest najlepszy" potem wybierał nam kolory, długości kabli, strasznie fajnie z nami żartował, dobieraliśmy kolor kabla do koloru oczu, oraz padały inne śmieszne komentarze, ogólnie człowiek jest straszne komunikatywny i sympatyczny. Rozmawialiśmy z nim chyba z 15-20 minut przy -tak naprawdę- 15 sekundowym kupnie kabla:)

Pinar stwierdziła, że rozmawialiśmy z nim jakbyśmy znali go od lat:) sądzę, że odniosła bardzo dobre wrażenie o Polakach.

Wieczorem natomiast odwiedziliśmy 2 niemieckie sklepy we Frankfurcie. W pierwszym-jak mniemam- same Niemki. Sklep zwie się NETTO. Bułeczka-ok 1,46zł, czekolada Milka-1,80zł taki mały dylemat:> Czym bardziej można się najeść? (Puchatego zdanie już znamy ;P) Woda od 3 do 4 zł. Słodycze opłacają się najbardziej.

Później skręcając w lewo od NETTO przechodziliśmy koło ogromnych, ale to naprawdę ogromnych ogrodzonych, starych i wysokich budynków, z niemieckiej czerwonej cegły, z powybijanymi szybami, połamanymi dachami. Chociaż niektóre były naprawdę ładne. Nikt tam nie mieszka. Teren gdzie jest to zbudowane jest jak teren hmmmm Warszawskich Filtrów albo większy, szło się wzdłuż nich ok 15minut. Opuszczone, nieużywane budynki mogą być pozostałością po stacjonowaniu wojsk niemieckich. Nie wiemy dokładnie-ale to tylko kwestia czasu. Najlepsze jest to, że wygląda to jak scena z horroru. Wieczorem-ziejące czernią wnęki po drzwiach w nieogrodzonych partiach "kompleksu", dzikie drzewa porastające ziemię zaraz przy budynkach, okna powybijane, dachy załamane, dziury w budynkach przez które widać wnętrza. Myślę, że Tomek ze swoim aparatem fotograficznym miałby tu raj- o ile można tam wejść i nie grozi zawaleniem-są jakieś tabliczki, ale po nie niemiecku-a my nie szprechamy i nie czytamy dojczem:).
Koło tego całego horroru budują się nowe piękne osiedla, że też ludzie nie boją się, że ich dzieci zrobią sobie krzywdę, gdy pójdą "zwiedzać okolicę".
Właśnie co do osiedli, domków itp. Klimat jest bardzo swojski. Wygląda jakby nie było tam kradzieży jakby było to bardzo spokojne miasto. Otóż bramy są do wysokości uda-piękne zdobione z metalu lub drewniane. Co najśmieszniejsze zamek w bramce jest na wysokości kolan:) Michał pomyślał w tym momencie o Krzyśku-HighTower i nie wiadomo dlaczego zaczął się śmiać:P. Ponadto o tej porze na drzewkach wiszą papierowe jajeczka-pisanki. Niektórzy mają figurki ogrodowe(sprzedawane przy autostradach w Polsce). Domki nie są wysokie. Parter+ poddasze lub wysokie poddasze.

Później był spacer do Real-a. Sprawdzamy ceny. Kupujemy kilka rzeczy ( w tym czekoladę TOBLERONE-taka dłuuuga Szwajcarska i trójkątna. W Polsce-około 12 zł za sztukę-tutaj niecałe 5 zł:) Pycha-zwłaszcza ta w jasnym opakowaniu.
Idziemy niepewnie do kasy-no bo jak tu się porozumieć z Niemcem, jeśli np. karta nie zadziała?(chcieliśmy sprawdzić, czy rzeczywiście można płacić kartą). Hmm przy kasie przystojny blondyn-ok, myślę sobie może istnieją tacy Niemcy, jeszcze aż tak wielu nie widziałam, żeby to ocenić- Michał zaczyna się na głos zastanawiać czy uznają karty PayBack-Kasjer sobie spokojnie gada po niemiecku z Niemką robiącą zakupy i nagle odwraca się i z wielką dumą i jeszcze większym bananem na twarzy mówi do nas: a jaki PayBack? Niemiecki czy Polski?:D
No to wszyscy w śmiech. No i sobie trochę pogadaliśmy a ja stwierdziłam, że nie zginiemy w tym mieście. No i potwierdziła się moja teoria, przystojny facet w Niemczech= prawdopodobnie Polak:)
Wychodząc z Reala zauważyliśmy łasicę, która przyszła pod sklep na kolację:) Miłe zwierzątko.


A co do Pytania Anety-czy w mieście śmierdzi:) 

Tak, poczułam to idąc na piechotkę do Słubic. Miejsce gdy się wchodzi od niemieckiej strony na most graniczny jest strasznie....swojskie:>

No to chyba tyle na dzisiaj. Pragniemy Wam wszystkim złożyć najlepsze życzenia, wesołych i pogodnych Świąt, wesołego Zajączka i kolorowych pisanek oraz mokrego dyngusa. A to Wielkanocny Kurczaczek ode mnie:


http://www.zyczeniawielkanocne.yoyo.pl/zyczenia.swf

piątek, 2 kwietnia 2010

Dzień pierwszy

(To tylko wygląda na taki długi post, po prostu jest wąski tekst:)

No i jesteśmy na miejscu!

Podróż do Frankfurtu nad Odrą:
Wyruszyliśmy samochodem o 4.40 rano. Pakowanie było dosyć trudną rzeczą. Obrada 3 osób stwierdziła, że nie zmieszczę się ze wszystkim co chciałam zabrać(a musiałam zabrać wszystko ponieważ wyprowadzałam się z akademika). 1/5 rzeczy zostawiłam u Michała.

Tak więc podróż zajęła nam 7 godzin z krótkim 10-minutowym przystankiem na sen. Jechaliśmy polską autostradą ile nasz lanosik wyciągał:), podobno 180 kh/h- ja nie wiem- spałam. Z początku autostrada A2 była darmowa, potem przejeżdżaliśmy przez 3 bramki, gdzie za każdym razem musieliśmy płacić 12 zł- by mieć możliwość dalszej jazdy.

Na miejscu pojawiliśmy się około 11.30. Pobłądziliśmy trochę po mieście, by znaleźć naszą tutorkę-osobę, która pomaga nam w sprawach związanych z erasmusem. Naszą tutorką jest Polka. Studentenwerk(dalej:SW) gdzie mieliśmy się wylegitymować i potwierdzić, że przyjechaliśmy studiować był czynny tylko do 11.00. Tak więc nasza boska tutorka-Dominika zebrała koleżankę i załatwiła nam kartkę z SW, dzięki której mogliśmy dostać klucze od Headmastera-dozorcy. Koleżanka biorąc karteczkę zapytała czy będziemy mieli wspólne mieszkanie-bo zwracaliśmy się z tym do nich drogą e-mailową. (Gdy wcześniej powiedzieli nam, że będzie to trudne do załatwienia, to stwierdziliśmy, że trudno- inne rozwiązania też mogą być...ale co nie zmienia faktu, że prosiliśmy o wspólny segment!). Tak więc Pani niemiło odpowiedziała koleżance, że nie bo nie napisaliśmy nic o tym w podaniu. :) Piękna biurokracja. Niczym w Poland:)

Wskazówka: Gdy już poszliśmy do dozorcy po klucze....
Na kartce z SW był napisany numer pokoju, kartkę zabiera dozorca dając nam klucze. Numer pokoju trzeba zapamiętać bo inaczej nie wiadomo gdzie kierować się z w/w kluczami:)

Dostaliśmy więc dwa klucze....do trzech drzwi...i tu taka zagwozdka...klucz do wejścia do klatki to ten sam co otwiera pokój, drugi jest do segmentu. Ale klucze do klatki innych nie pasują do innych pokoi. Świetne rozwiązanie ślusarskie. Drzwi do segmentu są zatrzaskiwane. Niedajboże zatrzasnąć klucze w środku. Tragedia murowana....trzeba dogadać się z tutorem, które nieponimajo englisz ani polisz.

Tak więc dzisiaj nas bolą nogi, chodzimy jak na szczudłach....dlaczego? Michał ma pokój na parterze....ja na czwartym piętrze...i jak już pisałam...miałam baaaardo dużo rzeczy do wniesienia a windy..nie ma:)
Po obudzeniu się-piękne zakwasy.

My tu już przystępujemy do zagnieżdżania się i rozpakowywania.....a Michała na schodach zaczepia biedna i zagubiona Turczynka-Pinar. Nie wie co ma zrobić, e-mailowała z interstudis, że przyjeżdża i że potrzebuje tutora. Nikt nie odpisał i nikt się nie zjawił. Więc musieliśmy się nią zająć. Pojechaliśmy z nią do SW-po sławetną karteczkę-drzwi otworzyły jakieś panie-Niemki ... bo akurat wychodziły. Przedstawiliśmy im sytuację, a jedna z nich-bardzo łamaną angielszczyzną powiedziała-że to nie ich sprawa i w sumie gdzieś to miały, że koleżanka nie ma gdzie nocować. W Polsce nie byłoby takiej sytuacji. Jak się bardzo prosi i jak widać, że nie ma wyjścia to chociaż podsuną rozwiązanie-a one-NIC.

No to wymyśliliśmy, że przenocujemy biedactwo przez tydzień ( bo SW jest zamknięte z powodu świąt) w Michała pokoju, a on w tym czasie zamieszka u mnie.

Potem zdolna Monisia-gdy już wnieśliśmy rzeczy Mikiego, żeby został u mnie- zgubiła klucze. Po wielkiej panice znaleźliśmy je na parkingu pod SW. Tak tak....Michał znalazł...za co jestem mu baaardzo wdzięczna:*

No i tak sobie żyjemy. Ja już rozpakowana-Miki żyje u mnie "na walizkach" :)

Co do Niemców.....

Pierwsze zdarzenie:
Mijanie się samochodami, Pan pchał się na siłę w wąskiej uliczce chociaż tylko on miał możliwość wytyłowania, żeby można było w ogóle przejechać, ogólnie, stanął miedzy nami i samochodem, stał, patrzył się i nic, dopiero Michał musiał mu pokazać, że trzeba wytyłować...ehhh gdy Michał mu podziękował-żadnej reakcji, żadnej zmiany na twarzy. Michał stwierdził, że oni nie pokazują emocji:)

Drugie:
Panie w SW-to już piasłam
Trzecie:
W moim segmencie jest bardzo miła Niemka, która spikuje english i fajnie się z nią gada.

Czwarte:
We Frankfyrcie nad Odrą (dalej:FO) na weekend znika z powierzchni ziemi ludność. Podobno wszyscy wyruszają do Berlina. Dziwne w Niemczech jadą na weekend do miasta, a w Polsce na wieś...
Wyjazd ludzi niesie za sobą coś takiego jak pozostawienie włączonej sygnalizacji świetlnej jedynie na głównych skrzyżowaniach:D byliśmy nieco zdziwieni.

Miasto ogólnie ładne i zadbane....no poza kilkoma starymi ruderami
aaaa i ludzie nie akceptują tam pasów, przechodzą przez ulicę w każdym miejscu w jakim mogą:) Żyją zdrowo, ale jak do tej pory widziałam biegających jedynie mężczyzn, zwłaszcza w starszym wieku.

Ogólnie miasto jest dobrze zorganizowane turystycznie, ale nie ma tam turystów, tylko garstka mieszkających tam ludzi, oblegających jedyną otwartą kawiarenkę.....tak w niedziele i święta NIC ale to NIC tam nie jest czynne...
Fajne porównanie...przeszliśmy do Polski a tam tyyyyle ludzi:) no i wszystko otwarte:)

Brzeg: Co do brzegu odry, to aż muszę to sfotografować, ale to jutro. Polski brzeg-trawa błoto, drzewa, nie zadbane, 1 czy 2 ławki.
Niemiecki: Wymurowany dosyć wysoki brzeg z tarasem widokowym, zrobiony przy tym skwerek z ławkami, plac zabaw, mały rynek itp. Przy ławkach co prawda porozrzucane puszki z piwem-Lechem...ciekawe kto nie trafił do śmietnika:/?

Aaa no i bardzo wartościujący jest fakt, że Niemcy ciągle się za Polkami oglądają:P

Hmmmm to by było na tyle. Jak na razie stoi na tym, że jesteśmy rozpakowani i improve nasz inglisz wraz z Pinar.

Mike chyba się zmęczył towarzystwem bo poszedł spać o 23.00 co jest u niego dziwne, ale dobrze...chociaż niech tu zregeneruje siły.

Pozdrowienia z FO:)
Dobranoc